środa, 5 października 2011

"Gra o Ferrin" Katarzyna Michalak

Moja najlepsza koleżanka ze studiów ciągle zachwala sobie pewną polską pisarkę, która nazywa się Katarzyna Michalak. Za każdym razem, gdy wychodzi jej książka z wypiekami na twarzy oczekuje na jej kupienie. Ciągle powtarza(ła), że ona pięknie pisze itd. Osobiście należę do osób, które zaczytują się w literaturze zagranicznej i rzadko sięgają po rodzimą. Jednakże jestem osobą ciekawską, która gdy słyszy, że ktoś się nad kimś/czymś rozpływa musi się przekonać na własnej skórze. Dlatego postanowiłam sięgnąć po książki pani Michalak. Na pierwszy ogień poszło coś z działu, który lubię najbardziej czyli powieść fantasy Gra o Ferrin.



Książka rozpoczyna się jak powieść obyczajowa. Lekarka Karolina jedzie do wezwania związanego z próbą samobójczą, gdzie okazuje się, że samobójczynią jest siostra bliźniaczka lekarki. Siostry nie daje się odratować i Karolina czuje się potwornie. Wraca po ciężkim dniu do domu, gdzie czeka na nią Łukasz, którego traktuje jak brata, ale on chce być dla niej mężem. On mówi jej, że ciotka Maryla odeszła i zostawiła jej prezent. Później jej się oświadcza, a ona go odtrąca i odprawia czary, które przenoszą ją do innego świata. W tamtym świecie nazywa się Anaela i jest leczącą. Już na samym początku, gdy tam się jest znajdują ją jacyś bandyci i próbują zgwałcić. Na szczęście pojawia się wybawiciel i ją ratuje. Kobieta początkowo nie może uwierzyć, że trafiła do zupełnie innego świata i to właśnie od niej będą zależeć losy Ferrinu. Będąc tam musi się zmagać z różnymi przeciwnościami jak np. uniknięcie śmierci, utrata kochanych przez nią stworzeń itp.

Mam mieszane uczucia co do tej książki. Z jednej strony mi się podobała, a z drugiej nie. Początek obyczajowy nie przypadł mi do gustu. Ja nie lubię czegoś takiego jak odprawianie rytuałów, które przenoszą osoby do innego wymiaru. Bardziej by mi się podobało, gdyby to wszystko już od razu działo się w danym miejscu i danym czasie.
Ta część, gdy już jest w tej krainie była całkiem niezła. Ostatnio coraz bardziej zaczynam się przekonywać do typu fantasy takiego jak Władca Pierścieni. Może to nie jest powieść na miarę Tolkiena, ale mi się podobało. Sceny walk świetnie są opisane, łatwo można to sobie wszystko wyobrazić, poczuć lejącą się krew i zgrzyt mieczy. Tylko już w połowie książki miała taki delikatny przesyt. Ledwo skończyli się lać i znów zaczynają. Brakowało mi troszeczkę takiego uspokojenia, żeby to wszystko przetrawić, żeby oderwać się od tych emocji. Na szczęście uspokojenie później nadeszło. Ale to nie było takie przystopowanie z akcją, bo wszyscy Ferinianie przygotowują się do ostatecznej wojny.
Poza tymi wszystkimi walkami, bitwami mamy wątki intrygi, romansu. W książce także nie brakuje seksu, co byłam bardzo zdziwiona, bo jeszcze nie spotkałam się z tym w fantasy. Takie momenty od razu przypominały mi serial Gra o tron.

Jednak było coś co mi się w ogóle nie podobało. Właściwie nawet były dwie rzeczy. Pierwszą z nich jest zakończenie książki. Lepiej nie będę tu spoilerować, bo sama nie lubię znać zakończenia. Byłam zaskoczona, że coś takiego zrobiono z główną bohaterką i przyznam, że byłam tym trochę zniesmaczona.
Drugą rzeczą jest okładka. Nie mam pojęcia kto jest na niej. Na Anaelę to ona nie wygląda, bo ona ma koło trzydziestki, a ewidentnie widać, że to jakieś dziecko odziane w pelerynę i trzymające miecz. Nie wiem może to Kassandra. Gdybym nie wiedziała, że główną bohaterką jest dorosła w życiu po okładce nie zgadłabym tego.

Jak już wcześniej pisałam am mieszane uczucia. Z jednej strony się podobało, z drugiej nie. Chociaż jeśli wyjdzie druga część z ciekawości zajrzę do niej, żeby zobaczyć jak autorka wybrnie z tego zakończenia. Teraz mam zabrać się za Poczekajkę. Zobaczymy czy bardziej obyczajowa strona pani Michalak przypadnie mi do gustu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.